Miało być o dostępności. A będzie znów o algorytmach — bo trudno o nich nie mówić, gdy próbujesz dotrzeć z wartościowym przekazem do ludzi, a trafiasz w ścianę. W świecie, gdzie miliony postów zalewają Facebooka każdego dnia, dobre treści giną chwilę po publikacji. Znikają pod warstwą memów, clickbaitów i sponsorowanych wpisów, zanim ktokolwiek zdąży je przeczytać.
W mojej organizacji widzimy to na co dzień. Publikujemy materiały edukacyjne, starannie przygotowane, oparte na doświadczeniu i pasji. Jednak większość z nich znika szybciej, niż zdążymy napić się kawy po publikacji. Dwa, trzy polubienia, zero komentarzy, i cisza. Algorytm decyduje, że ponad 80 procent naszych obserwujących nawet ich nie zobaczy.
Od dwóch lat staramy się publikować regularnie — z naciskiem na staramy się. Działamy w NGO po godzinach, więc czas pożerają praca, szkolenia, dom, a czasem po prostu papierologia, której w trzecim sektorze nigdy nie brakuje. Nie mamy czasu na influensing. Mamy misję, która coraz częściej rozbija się o mur niewidoczności.
I tak pojawia się pytanie: jak mówić o dostępności w sieci, skoro sama sieć przestaje być dostępna dla tych, którzy próbują coś realnie zmienić? Za namową jednego z użytkowników pol.social, a później mastodon.com.pl, postanowiłem spróbować Freeversum.
I wiecie co? Moje “testowe” i zupełnie eksperymentalne posty zdobyły tam więcej podbić niż większość wpisów na starym, dobrym (czy raczej zmęczonym) Facebooku. Mastodon działa trochę jak X – czyli dawny Twitter – choć ten rebranding do dziś mi nie leży. Różnica jest jednak ogromna: zasięg wyrasta z rozmów, a nie z algorytmu. W krótkim czasie nie tylko ktoś zauważył moje treści, ale też zaczęła się prawdziwa, wartościowa dyskusja. Taka, jakich dawno brakowało.
Ten wpis jest krótki, ale potraktuję go jako mały eksperyment. Zobaczę, co z tego wyjdzie. Od jakiegoś czasu coraz częściej testuję różne narzędzia i rozwiązania, które pozwalają działać bardziej niezależnie – a przede wszystkim z mniejszym portfelem, bo mniej z niego ubywa.
Kiedyś korzystałem z Zapiera, teraz używam n8n – działa podobnie, ale jest tańsze i daje większą kontrolę. Podobnie było z dyskiem w chmurze: zamiast Google Drive używam obecnie Nextclouda połączonego z QSync na moim serwerze NAS. Taki układ sprawdza się do lokalnej synchronizacji i znacznie obniża koszty.
Dodaj komentarz